sobota, 23 marca 2013

Kremowanie włosów

O olejowaniu włosów słyszał już niemal każdy, kto był na tyle ciekaw sposobów poprawy ich stanu, by wpisać odpowiednią frazę w wyszukiwarce. Kremowanie włosów należy jednak do stosunkowo rzadkich procederów i jest nieco pomijane, według mnie niesłusznie.

Jaki balsam/krem wybrać?

Wybieramy balsam, czytając jego skład pod kątem występowania wartościowych substancji. Jak czytać skład? Jest to tak naprawdę temat na osobną notkę, ale bardzo w skrócie, warto zwrócić uwagę na występowanie następujących członów w nazwach substancji:
Skład aktualnie używanego przeze mnie balsamu Fruttini.
  • extract (np. papaya leaf extract),
  • oil (np. coconut oil, ale uwaga, należy unikać mineral oil!),
  • butter (np. shea butter).
Im wyżej w składzie będą one wymienione, tym lepiej. Przy czym, jeżeli widzimy, że zostały one wspomniane dopiero po substancji zapachowej (parfum), to dajemy sobie z takim smarowidłem spokój.   

Na czym polega kremowanie włosów?

Włosy przed kremowaniem, zależnie od preferencji można lekko zwilżyć lub pozostawić suche, polecam przetestować obie metody. Następnie należy nałożyć na nie balsam. Osobiście robię to od wysokości mniej więcej połowy ucha (ponieważ na skalp aplikuję obecnie olejek łopianowy z papryką), raczej nie żałując kremu. Jedną z zalet kremowania jest to, że krem zmywa się nieporównywalnie łatwiej od oleju oraz ciężej z nim przesadzić, w związku z tym polecam ten sposób zwłaszcza początkującym włosomaniaczkom ;) Tak nakremowane włosy rozczesuję grzebieniem o szerokim rozstawie i pozostawiam na jedną do trzech godzin, zależnie od ilości czasu, jaką dysponuję. Lubię także na same końcówki nałożyć nieco cięższy krem, np. do rąk, ponieważ mają one zdecydowanie większą tendencję do przesuszania i niszczenia się.

Co daje kremowanie włosów?

Konsystencja balsamu - lekka,
ale nie spływająca.
Przede wszystkim dostarcza naszym włosom cennych substancji, będąc jednocześnie nieco lżejszą alternatywą oleju. Osobiście stosuję tę metodę na zmianę z olejami, ponieważ moje włosy nie wymagają olejowania przed każdym myciem. Trzymam się również zasady, że albo olej/krem na włosach przed myciem albo maska zostawiona na dłużej po - stosowanie obu tych kosmetyków w trakcie jednego mycia obciąża moją fryzurę (chyba, że akurat zmagam się z przesuszeniem po farbowaniu włosów henną). Nie wyobrażam sobie jednak nie zastosowania odżywki po umyciu głowy, dla mnie jest to obowiązkowy punkt programu ;)
Kremowanie może również dostarczyć nieco innych substancji niż olej, np. panthenolu, które dobrze wpływają na nawilżenie włosów, jednocześnie nie obciążając ich tak bardzo, jak może to czasami zrobić olej. Stanowi także pierwsze O w metodzie OMO, ograniczając szkodliwy wpływ środków myjących na nasze włosy. 
Jest to także wspaniała metoda na wyjazdy. Zdarza mi się, że muszę gdzieś wyjechać 2-3 dni służbowo i nie wyobrażam sobie wtedy brania całej walizki kosmetyków. Ten sposób pielęgnacji włosów pozwala mi na zaoszczędzenie miejsca w kosmetyczce - zamiast brać ze sobą np. olej, balsam do ciała, maskę do włosów i odżywkę mogę zrezygnować z połowy tego oręża, jednocześnie ciągle dbając o swoje piórka ;)

Czego używam do kremowania włosów?

Balsam Fruttini malinowy (niecałe 9 zł w promocji).
Aktualnie stosuję malinowy balsam Fruttini. Kupiłam go za naprawdę niewielkie pieniądze (niecałe 9 zł w promocji w Hebe), nie zawiera on oleju mineralnego, jak większość tego typu kosmetyków dostępnych na rynku. Skład może nie powala, ale jak na drogeryjne, dość tanie smarowidło - jest nieźle. Ma kilka ciekawych substancji dość wysoko w składzie (np. olej ze słodkich migdałów, masło kakaowe). Niestety zawiera także nielubiane parabeny, jednak jestem w stanie mu to wybaczyć, na twarz go w końcu nie nakładam. Jego zdecydowaną wadą jest dla mnie zapach - sztuczny, chemiczny i duszący. Na szczęście, ulatnia się on dość szybko, zarówno z ciała jak i z włosów. Jeśli chodzi o jego działanie, to moje włosy są po nim wygładzone, miękkie, błyszczące i dobrze nawilżone.
Używam go także zgodnie z przeznaczeniem, czyli do pielęgnacji ciała. W tej roli jest dla mnie nieco za słaby, jednak ja mam naprawdę suchą skórę na nogach i trudno mi dogodzić. Powinnam go zapewne stosować 2 razy dziennie, by zachować przyzwoite nawilżenie, jednak to stanowczo nie dla mnie ;) 
Czy kupię go ponownie? Nie wiem. Produkt jest tani, o nienajgorszym składzie, jednak nie zachwycił mnie. Nie wykluczam jednak, że nie mogąc znaleźć niczego innego, sięgnę po niego znowu, zwłaszcza w lecie, gdy lekka formuła kosmetyku jest dużą zaletą. Na zimę będę jednak szukać czegoś cięższego. Kusi mnie również inna wersja zapachowa (bo tej z pewnością będę unikać) - kokosowo-bananowa i będę na nią zapewne polować z czystej ciekawości. Ogólnie jednak, będę rozglądać się za czymś o bardziej treściwym składzie (a także bardziej naturalnym), za co jestem gotowa zapłacić nawet nieco więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz