Kilka dni temu postanowiłam po raz pierwszy w życiu zafarbować włosy henną. Wrażenia z tym związane są jeszcze świeże i aktualne, warto więć bym wspomniała słów kilka o tym sposobie koloryzacji.
Wybrałam kolor
Orzechowy brąz rozsławionej
henny Khadi.
|
Zdjęcie znalezione w google grafika |
Nie chciałam eksperymentować z tańszymi markami, które nie są sprawdzone, ponieważ uznałam, że mogę się w ten sposób niepotrzebnie zniechęcić. Nie wykluczam jednak, że w przyszłości wypróbuję produkty innych firm.
Starałam się w tym względzie przestrzegać zaleceń producenta. W Internecie przeczytałam, że farbowanie henną, przez to, że składa się ona z ziół, może powodować przesuszenie włosów. Moje włosy z natury są suche, więc starałam się zminimalizować ten efekt. Nawilżałam je wręcz do przesady (były nieco obciążone) oraz zrezygnowałam z sylikonowego serum zabezpieczającego końcówki (sylikony mogą blokować dostęp henny do włosa, przez co kolor może nie "chwycić"!). Aby włosy były dobrze oczyszczone, przed samym farbowaniem umyłam je szamponem Alterry, zawierającym Sodium Coco Sulfate (czyli w zasadzie odmianę SLS).
Najbardziej obawiałam się przesuszenia włosów oraz związanej z tym trudności w ich rozczesaniu. Wielki kołtun na głowie śnił mi się nieomal po nocach ;) Czytałam również o tym, że henna sama w sobie jest dość "tępa" w nakładaniu i myślałam, jak zapobiec obu tym niedogodnościom. W końcu wymyśliłam - rozrobię proszek z "glutkiem" powstałym w wyniku gotowania siemienia lnianego! Po szybkim przeszukaniu internetu okazało się, że nie byłam jedyną osobą, która na to wpadła. Sposób ten opisywała również znana z pięknych włosów
Eve. Jako że nie miałam pewności, czy nie spowoduje to, że kolor będzie słabszy postanowiłam zminimalizować to ryzyko przez dodanie do mieszanki herbaty.
Zatem jak powstawało moje "błotko" do włosów?
Wysypałam całą paczkę henny (100g, chociaż następnym razem raczej wezmę 50g) do plastikowej miseczki. Następnie wzięłam kubek wody, wsypałam do niego łyżkę siemienia lnianego oraz łyżeczkę herbaty (nie używam ekspresowej) i gotowałam roztwór przez 10 min, dzięki czemu po odcedzeniu powstał herbaciany glutek ;)
Miksturę wlewałam do henny stopniowo, gdyż nie chciałam dopuścić do tego, by była ona za rzadka (wizja całego mieszkania upaćkanego błotem nieszczególnie mnie zachęcała). Już w trakcie przygotowywania mieszanki uderzył mnie jej niesamowity smród. Dla urody jestem w stanie zrobić wiele i przymknąć oko na pewne niedogodności, jednak po raz pierwszy miałam wrażenie, że tego jednak nie zniosę. W nadziei na chociaż częściowe zamaskowanie zapachu (oraz w ramach przeciwdziałania przesuszeniu) dodałam do całości łyżkę maski do włosów BingoSpa z masłem Shea i 5 algami. Smród niestety pozostał ;)
Całość mieszałam dość długo, aż do momentu, gdy praktycznie nie było grudek. Następnie przywdziałam rękawiczki (dołączone do farby na szczęście) i zaczęłam farbować.
Nie stosowałam specjalnych technik. Po prostu brałam garść mieszanki w rękę i nakładałam ją na skalp, starając się pokryć wszystkie włosy. Siemię lniane nadało papce dość miłego poślizgu w związku z tym byłam w stanie wmasowywać hennę bez jakichkolwiek problemów. Następnie nałożyłam na głowę czepek (również dołączony do farby, chociaż przy długich, gęstych włosach może być za mały), wytarłam hennę z twarzy i uszu (przygotujcie sporo wacików ;)) oraz nałożyłam na całość ręcznik.
Z błotem na głowie spędziłam 2 godziny mojego życia i wspominam to dość nieciekawie. Dlaczego? Otóż zapach jest naprawdę trudny do zniesienia. Po godzinie odnosiłam wrażenie, że zaraz dostanę migreny, dokuczały mi również mdłości. Jak nigdy cieszyłam się, że mój Tż wyjechał na kilka dni, bo byłoby mi go najzwyczajniej w świecie szkoda. Poza tym nie zauważyłam większych niedogodności związanych z farbowaniem - ot jak zwykła farba, z tym że trzeba ją dłużej trzymać.
|
Przed henną - mysi brąz, widać też pozostałości szamponu koloryzującego w ciepłym odcieniu. |
Po upływie 2 godzin, w trakcie których zdążyłam obejrzeć film (Bestie z południowych krain, jakby ktoś był ciekaw :)) udałam się do łazienki, by zmyć śmierdziela z moich włosów. Trwało to według mnie niewiele dłużej niż zajmuje zmycie zwykłej, chemicznej farby i podobnie jak w jej przypadku - należy czekać, aż spływająca z włosów woda będzie czysta. Zwróciłabym jedynie uwagę na to, że warto w trakcie tego zabiegu masować skórę głowy, ponieważ henna może na niej zaschnąć, a taki masaż ułatwia jej usuwanie.
Co ważne - po zmyciu henny z włosów nie nakładałam na nie żadnych odżywek, ponieważ kolor utrwala się jeszcze przez 24-48 godzin i wszelkie zabiegi mogą temu procesowi zaszkodzić. Niestety, włosy po wyschnięciu nadal miały nieprzyjemny zapach, który utrzymywał się przez cały następny dzień. Nie były jednak bardzo przesuszone (tylko trochę ;)), zapewne dzięki siemieniu oraz masce dodanej do mieszanki. Nie miałam też dużych problemów z rozczesywaniem, chociaż muszę przyznać, że było to nieco trudniejsze niż zwykle.
|
Kolor po hennie, widać również poprawę skrętu. |
Po wyschnięciu kolor włosów był ciemniejszy niż zwykle, natomiast nie był to efekt przeze mnie oczekiwany, byłam nieco rozczarowana. Jednak w przeciągu nocy kolor nabrał głębi, rozwinął się i gdy wstałam ujrzałam brąz, o jaki mi chodziło - głęboki, a przy tym naturalny. Przyznaję jednak, że mógłby być chłodniejszy, może uda mi się to osiągnąć następnym razem.
Włosy umyłam po 36 godzinach, w piątek rano przed zajęciami (które na szczęście miałam na godzinę 13.15). Zastosowałam metodę OMO, używając:
O - odżywka Garnier Karite
M - szampon Babydream
O - maska do włosów NaturVital niebieska (1 godzina)
Już w trakcie zmywania maski zauważyłam, że moje włosy nie są po niej tak nawilżone, miękkie i mięsiste jak zwykle, ich stan określiłabym jako normalny. Na końcówki nałożyłam na moment wspomnianą wyżej odżywkę Garniera, gdyż czułam, że wciąż są przesuszone, czego nigdy nie musiałam robić po maskach. Niestety - mokre włosy wciąż intensywnie pachniały henną, efekt ten na szczęście minął po ich wysuszeniu.
Gdy schły potraktowałam końcówki kilkoma kroplami oleju z avocado, przy okazji go testując po raz pierwszy (jego recenzję przedstawię zapewne za jakiś czas) oraz zabezpieczyłam je silikonowym serum do końcówek z serii Joanna Rzepa. Włosy były mimo wszystko nieco zbyt sztywne i suche.
Przed kolejnym myciem skalp posmarowałam olejkiem łopianowym z papryką, a na zwilżonych włosach rozprowadziłam mieszankę maski BingoSpa z olejem Babydream fur mama i zostawiłam je tak na 3 godziny. Następnie umyłam je standardowo szamponem Babydream i nałożyłam na 5 min pod czepek odżywkę z Garniera. W trakcie ich schnięcia, tak jak poprzednio - końcówki posmarowałam olejem z avocado (który im bardzo służy) oraz sylikonowym serum, a na długość nałożyłam odrobinę odżywki b/s Joanny - miód i mleko.
Efekt? Włosy odzyskały swoje nawilżenie, są miękkie, mocne i błyszczące :)
Podsumowując, czy warto farbować włosy henną? Moim zdaniem tak, chociaż należy mieć na uwadze kilka kwestii. Po pierwsze, trzeba się liczyć z tym, że włosy przez kilka myć mogą być przesuszone i mogą wymagać więcej nawilżenia niż zwykle. Jednocześnie muszę dodać, że w trakcie tego farbowania, nie spadł mi nawet włos z głowy, dosłownie. Wcześniej zdarzało mi się przyciemniać włosy kremem koloryzującym L'Oreal Creme Casting i mimo że jest to środek stosunkowo delikatny (w porównaniu np. do koloryzacji z amoniakiem), to jednak za każdym razem traciłam sporo włosów, czego starałam się nie zauważać ;)
|
Zdjęcie prześwietlone, a co za tym idzie stanowczo zbyt jasne, ale widać na nim stan włosów po farbowaniu - błyszczące, nawilżone, skręt poprawiony (nie są krzywe, po prostu krzywo stanęłam ;)). |
Należy również przeznaczyć na hennę dość dużo czasu - min. 3-4 godziny z przygotowaniem całości, zmywaniem mieszanki oraz suszeniem włosów. Z drugiej strony - czas aktywnie poświęcany farbowaniu (czyli kiedy faktycznie zajmuję się tylko swoją czupryną i nie robię nic innego) zamyka się mniej więcej w 30-40 minutach (tyle mniej więcej poświęciłam na przygotowanie mieszanki, jej nałożenie na włosy, usunięcie z czoła, bo jestem niezdarna oraz zmycie całości). Resztę czasu oglądałam film, więc oddawałam się przyjemności, którą i tak planowałam.
Po trzecie i jest to według mnie pierwsza poważna wada henny, o której wielokrotnie już tu wspominałam. Jej zapach, który naprawdę trudno znieść, powoduje u mnie mdłości i po 2 godzinach byłam nim po prostu wyczerpana. Jednak myślę, że mimo to będę kontynuować farbowanie w ten sposób. Włosy są odżywione błyszczące (nadal nie jest to tafla, jak u niektórych dziewczyn, lecz ja mam włosy falowane/kręcone, zatem trudno od nich czegoś takiego oczekiwać). Mam wrażenie, że również są nieco grubsze, jednak nie jestem pewna, czy to nie jest mimo wszystko efekt placebo ;)
P.S. Następnym razem zadbam o lepszą jakość zdjęć :)